Ja i mój przyjaciel rower

wpis w: Holandia | 2

Kto choć raz odwiedził Holandię, ten na pewno spostrzegł niezliczone ilości rowerów. Pełne parkingi, tłumy ludzi na rowerach w ruchu ulicznym, że już nie wspomnę o uniwersytetach i miasteczkach studenckich.

Holandia (podobnie jak Dania) to raj dla rowerzystów. Ścieżki rowerowe są wszędzie, rowerzyści niemalże w każdym zakątku mają pierwszeństwo, a Holendrzy zdaje się urodzili się na swoich dwukołowych pojazdach. Rower to tutaj praktycznie styl życia. Podobno w Groningen, w którym mieszkam statystycznie na jednego Holendra przypada 2,5 roweru. Przypadek? Nie sądzę ;)

Można więc sobie z łatwością wyobrazić mój lęk, kiedy tu przybyłam. Ja, unikająca roweru przez jakieś 12 lat, wskakująca na niego tylko i wyłącznie w nocy w dość zamroczonych okolicznościach, kiedy to odwaga wygrywa ze strachem. Z początku musiałam wyglądać niczym odszczepieniec, bo wszędzie chodziłam pieszo. W Groningen, nawet w centrum miasta po prostu nie widuje się zbyt wielu spacerujących ludzi. Wszyscy śmigają na rowerach.

Początki były trudne – unikanie tego środku transportu przez lata dało o sobie znać, a jakby na to nie patrzeć znalazłam się w „jądrze ciemności” (kto nie wierzy, temu polecam ten oto filmik). Holendrzy jednak na każdym kroku z uśmiechem pytali mnie, jak mi się podoba jazda na rowerze, gdzie kupiłam swój rower, czy go lubię itd. Wpadłam w to jak śliwka w kompot.

Przełamywanie własnych oporów dało mi niesamowitą satysfakcję. Po niedługim czasie zaprzyjaźniłam się z rowerem i zrozumiałam, że to o wiele przyjemniejszy sposób przemieszczania się niż autobusy/metro/tramwaje. Ok, czasami pogoda daje w kość, ale przy odrobinie dobrej woli i słoneczku przebijającym się przez chmury może to być duża przyjemność. Człowiek czuje się zdrowszy, bardziej energiczny, ożywiony, zadowolony z siebie.

Jakim niemiłym zaskoczeniem była kradzież mojego pierwszego „rumaka”. Rower został zwinięty wprost spod mojego domu – nawet nie zorientowałam się kiedy. Następne dni spędziłam gorączkowo wypatrując mojego przyjaciela w każdym zakątku miasta, a także zapuszczając się w najbardziej ciemne zaułki i znane z kradzieży dzielnice. Byłam zdeterminowana, żeby odnaleźć i odebrać mój skradziony rower. Najprawdopodobniej został on jednak wywieziony lub sprzedany w częściach, bo nigdy go już nie zobaczyłam, a osobiście znam przypadki, gdzie ludzie znajdywali swoje skradzione rowery i zabierali je z powrotem.

Drugi rower  (odpukać) ma się dobrze. Mam nadzieję, że tak zostanie, bo moja słowiańska dusza jest już przesiąknięta tym holenderskim zamiłowaniem i z perspektywy czasu nie wyobrażam sobie zamiany roweru na autobus. Ciasno, duszno, drogo i niepewnie. Jeżdżąc na rowerze odczuwam o wiele większą niezależność, wolność i po prostu frajdę.

Artykuł ten to ukłon w stronę Holendrów – tak dla równowagi, żeby nie było, że tylko narzekam;)

2 Responses

  1. Magda

    Super zdjęcia, zawsze miło popatrzeć na znajome miejsca :) Moj ulubiony targ…
    Co do poruszania się po mieście – rzeczywiście, mało kto spaceruje w Groningen, ale odległości są tak małe, że czasem szkoda wyciągać rower ;) ale Holender w nawet najkrótszą trasę pojedzie rowerem!
    Pozdrawiam!

    • Magdalena

      Akurat zdjęcia do tego artykułu to głównie zasługa moich rodziców:) Co do odległości – zgadzam się!:) Pozdrawiam serdecznie :)

Zostaw Komentarz