Wiśnie pod butem

wpis w: Holandia | 0

Wychodzę z domu. Wita mnie smrodek kociej kupy i radosny okrzyk „Hoi!” sąsiada z naprzeciwka. Słońce leciutko przebija się przez chmury, a powiew wiatru muska moją twarz. Wdeptuję w wiśnię lub podobny owoc, który spadł z drzewa spod mojego okna. Lucy szarpie mnie rozemocjonowana. „Czekaj” mówię, ale po holendersku. Z moim psem rozmawiam po holendersku.

Zamykam drzwi na klucz i daję psiakowi trochę luzu – ta pędzi entuzjastycznie w podskokach przed siebie i węszy z nadzieją na złapanie jednego z setek kotów zamieszkujących ulice Groningen. Szczególnie nasza dzielnica to kociarnia. Lucy lubi igrać z ogniem i często podchodzi do tych futrzaków na odległość centymetra. Wtedy oba zwierzaki wyglądają jak zaczarowane albo niczym gipsowe figurki zastygłe w bezruchu. Lucy piszczy, pod zaparkowanym samochodem chowa się gruby kocur. No nic, ciągnę ją, idziemy.


Dochodzimy do mostu nad kanałem i przechodzimy na drugą stronę. Na wodzie jak zwykle lenią się kaczki, a Lucy cieszy się na ich widok. Ktoś mija nas rowerem, za chwilę inny ktoś w przeciwnym kierunku. Słyszymy wydzierające się mewy i widzimy kopki piachu na trawniku wykopane przez krety. „Mooie hondje” słyszymy. Znaczy się ktoś znowu skomplementował mojego psa, więc dziękuję ładnie. Czasami niektórzy pytają co to za rasa, bo nie widzieli jeszcze takiego psa. Tłumaczę więc z zapałem, że Lucynka jest z Hiszpanii i to wspaniały Griffon bleu de gascogne. Wciąż brakuje mi mnóstwo słów, ale rozmowy z psiarzami mam opanowane.

Idę na duże opustoszałe boisko, gdzie można spuścić psa ze smyczy. Nie robię tego, bo moja mała biega szybciej niż ja. Jej pan ją w razie czego dogoni, ale gdy jesteśmy same to wolę nie ryzykować. Spotykamy trochę psów i ich właścicieli z okolicy. Zaczyna padać rzęsisty deszcz. Chowamy się pod jakimś daszkiem budynku nieopodal, a babeczka obok sprawdza aplikację na telefonie. „Musimy poczekać 5 minut” mówi. Przytakuję i rozmawiamy przez chwilę, podczas gdy psy się niecierpliwią i otrzepują próbując wyschnąć. Po paru minutach wracamy pomimo protestów Lucy.

Otwieram moje drzwi, wchodzimy po stromych schodach, Lucy właściwie wbiega jak torpeda. Zrobiłyśmy dość sporą trasę, mam nadzieję, że dziewczyna to docenia. Idziemy odsapnąć. Taka to nasza rutyna – hiszpańskiego pieska i jej polskiej właścicielki. Rutyna też może być w porządku.

Zostaw Komentarz